Przepraszam, ale nie znalazłam czasu aby pisać. Kończę w piątek rok szkolny, zaczynam praktyki zawodowe. Przez to wszystko musiałam dużo się uczyć, nie było czasu na przyjemności jakimi w dużej mierze są posty na blogu :)
Tak więc zacznę od tego, że byłam na koncercie MARSÓW (30 Seconds To Mars) w Gdańsku/Sopocie, bo Ergo Arena mieści się pomiędzy tymi dwoma miejscowościami. Ogólnie uwielbiam trójmiasto więc wyjazd tam był dla mnie wielką frajdą. Wyjechałyśmy z Justyną pociągiem z Chojnic po 7:00. Około 11 byłyśmy na miejscu, ponieważ miałyśmy opóźnienie (kogoś potrącił pociąg czy coś w ten deseń). Spałyśmy w hostelu z dziewczynami jakie właściwie kojarzyłam jedynie z grupy. I powiem Wam, że to było niesamowite przeżycie.
Tego samego dnia poszłyśmy pod arenę gdzie porobiłyśmy zdjęcia, później nad morze i pojechałyśmy wtedy do Gdańska, na starówkę. Poszukiwania Shannona Leto się zaczęły i pomimo początkowego zdenerwowania było warto! Kiedy wyszedł z restauracji, nie ogarnęłam, że stoję niedaleko samego perkusisty SHANNONA! Moim skromnym zdaniem zachował się bardzo fajnie, zrobił sobie z nami grupowe zdjęcie, widać jedynie moją rękę, ale to nie szkodzi, w końcu widziałam samego Shannona Leto!!! (nie, ja nadal w to nie wierzę). Na koniec kiedy Shannon odchodził, powiedziałam "Thank You" bo nic innego nie potrafiłam z siebie wydobyć, a teraz właściwie się z tego śmieje. Uradowane poszłyśmy z Justyną odebrać Julkę i Piotra z dworca, aby mogli do nas dołączyć, dostałyśmy telefon że Tomo jest na mieście, i przebiegliśmy to miejsce ale właściwie nie byłam mocno rozczarowana. Staliśmy jakiś czas przed hotelem kiedy rozbrzmiał głośny krzyk. Tomo uciekał przed dużą liczbą osób. My staliśmy właściwie nie chcąc go gonić. Tomo zatrzymał się na chwilę więc krzyknęliśmy do niego "Hi", a później uciekł dalej w towarzystwie Steviego. Później wędrowaliśmy jeszcze po mieście i w końcu staliśmy sobie tak właściwie zmęczeni. Odwróciłam się i mówię : TO JEST SHANNON.
- Gdzie? Nie, to nie Shannon, OMG to jednak on!!
Podeszliśmy do niego jak do zwierzęcia, żeby nam nie uciekł haha, poprosiliśmy o zdjęcie, zgodził się na grupowe, uradowani zrobiliśmy to zdjęcie, po czym powiedzieliśmy "have a nice day" & "see u tommorow" na co uśmiechnął się i odpowiedział "tommorow". Komiczna sytuacja. Później spotkaliśmy go jeszcze raz i machaliśmy jak dzieci gdy jechał rowerem. Rzucił do nas : What's going on? Zapewne zastanawiając się, czemu za nim nie biegniemy. Komicznie super sprawa. Jeszcze zamiast wołać Shannon. wyszło coś w sensie Sha-hahahaha-nnon. Czekaliśmy jeszcze na Jareda, ale nie doczekaliśmy się i wróciliśmy do hostelu. Następnego dnia był koncert. Przed areną byliśmy około 14. Nie było wiele ludzi. Poznałam kilka fajnych osób.
Kiedy otworzyły się bramki, właściwie myślałam, że się uduszę. Tłum cholernie napierał, ale było warto. Miałam z Justyną bilet na płytę A, miałyśmy barierki.
Samego koncertu nie da się opisać w słowa. Było M-A-G-I-C-Z-N-I-E.
Następnego dnia pojechaliśmy jeszcze na starówkę, porobiliśmy zdjęcia, pośmialiśmy się i wróciłyśmy do domu.
To była zdecydowanie najlepsza majówka w moim życiu, i dziękuję Oli za spełnienie kolejnego marzenia związanego z koncertem Marsów.
Obyśmy spotkali się niebawem!!
Czekam na nową płytę i na nową energię od Marsiaków.
DAWKA ZDJĘĆ Z WYJAZDU:







